Światłocień
Rozdział 1
Próbowaliśmy złożyć nasz świat ponownie w całość. Czy też posklejać na tyle, na ile to było możliwe, stworzyć nową mozaikę, podwalinę, która pozwoliłaby nam iść dalej przez życie.
Czułam, że w głębi duszy każde z nas obwiniało to drugie, ale naprawdę się staraliśmy.
Nadal mieliśmy siebie, czy też cień nas samych. Było to jednak lepsze, niż nic.
Od jakiegoś czasu planowaliśmy tą przeprowadzkę, nowe miejsce, nowy początek.
Z tymże, to miejsce wcale nie było nowe, nie czułam się, jak w domu. Ale chciałam spróbować.
Spojrzałam na swojego męża, poprawiając nieco nerwowo fałdy plisowanej spódnicy przed kolano w pysznym turkusowym kolorze. Kremowa bluzka na ramiączkach spływała miękkimi falami w dół, niknąć w stanie spódnicy.
Nie czułam się komfortowo. Za wiele koloru, tak nie wypadało.
Za to mój mąż, Marek, wydawał się w swoim żywiole. Wyglądał naprawdę świetnie w jasnych dżinsach, dopasowanym błękitnym podkoszulku oraz kraciastej niebiesko czarnej koszuli. Faliste brązowe włosy, dłuższe na czubku głowy, zaczesał zawadiacko na bok. Jego błękitne oczy lśniły, gdy uśmiechnął się pełnymi ustami, próbując dodać mi otuchy.
Wcisnął guzik dzwonka.
Moje palce zacisnęły się na łodyżkach bukietu, srebrzysty papier zaszeleścił zdradliwie. Przełknęłam nerwowo ślinę, wycierając szybko prawą dłoń o udo, aby pozbyć się lepkich plam potu, które pokryły jej wnętrze. Przybrałam wystudiowany uprzejmy uśmiech, gdy drzwi otworzyła zachwycająca blondyna. Włosy przytrzymywała kwiecista opaska, pszeniczne pukle spływały niemal do bioder. Uśmiechnęła się do nas promiennie eksponując perełki zębów, które musiały kosztować fortunę. Fiołkowe szkła kontaktowe lśniły w świetle jarzeniówek wiszących nad naszymi głowami.
Nogi do nieba okrywały czarne skórzane spodnie, czarny top opinał jej pełne piersi, a mieniący się srebrem obrazek jednorożna kuł po oczach. Stała w niebotycznie wysokich szpilkach.
Zdumiałam się mimowolnie, że nie skręcała sobie kostek na tych szczudłach.
- Marek, Zośka, kopę lat! Wchodźcie, jesteśmy prawie w komplecie!
Tak, nie wątpiłam w to. Wszyscy, czyli przyjaciele mojego męża, ledwie moi znajomi.
Moje serce skręciło się w klatce piersiowej, ale naprawdę miałam nadzieję, że mój uśmiech nie zamienił się w grymas.
- Luśka! Cześć!
Marek wyrwał do przodu i cmoknął wypudrowany policzek Lucyny.
Zgrzytnęłam zębami, utrzymując uśmiech, gdy zaprosiła nas do środka. Powitał nas przestronny jasny hol, pełen złotych kinkietów na ścianach z kloszami przywodzącymi na myśl kremowe lilie. Na nich znajdowały się również lustra, które jeszcze optycznie powiększały pomieszczenie. Wszędzie na jasnych szafkach, podłogach stały kwiaty. Zieleniły się pysznie, przykuwając wzrok.
Luśka poprowadziła nas do przestronnego salonu, który dzisiaj udawał jakiś klub nocny. Na szarym marmurze stało kilka okrągłych stolików, a wokół nich czarne skórzane sofy. Przeszkloną ścianę okrywały miękkie srebrzyste draperie. W pomieszczeniu panował rozmigotany świecami półmrok.
Świec było setki, stały na stolikach, półkach, na smukłych stojakach, nadając wszystkiemu nieco niepokojącej aury. A może to tylko ja to odbierałam w ten wyjątkowo nie komfortowy sposób.
W przejrzystych kulach z pękami białych kwiatów również migotały ogarki. Obcy, może nawet intrygujący świat. Ściany przesłaniały obrazy, mnóstwo obrazów i zdjęć samej Lucyny.
Przy najbliższym stoliku, na miękkich sofach, siedziało dwoje mężczyzn. Jeden z nich - śniady, z kilkudniowym ciemnym zarostem, ogolony niemal do skóry, ubrany w ciemne spodnie i granatowy podkoszulek - to był Olek, kumpel marka z jednostki. Obok siedział blondyn z wygolonym prawym bokiem głowy, dłuższe z drugiej strony włosy miał zgarnięte żelem do tyłu, cały w bieli, zaśmiewał się właśnie z czegoś, popijając ze swojej szklanki.
Nie pamiętałam go.
Byłam skrępowana, nie chciałam tu być, ale obiecałam Markowi. Od dawna chciał mnie wyciągnąć z domu.
No to jestem.
Olek właśnie nas zauważył, zerwał się ze swego miejsca i podszedł do nas zamaszystym krokiem. Uśmiechnął się do mnie ciepło, w jego oczach dostrzegłam błysk współczucia. Spróbowałam posłać mu uśmiech, gdy przygarnął mnie do siebie w niedźwiedzim uścisku.
Bałam się, że jeszcze chwilę, a ten grymas mający przywodzić na myśl uśmiech, zastygnie na zawsze na mojej twarzy.
Skrępowanie sięgnęło zenitu. Kiedyś i ja mogłam nazywać go przyjacielem, ale czas zrobił swoje.
- Zosiu, wyglądasz dzisiaj czarująco – wyrzucił tym swoim głębokim głosem.
- Dzięki, Olek – mruknęłam.
Olek witał się teraz z Markiem, zaczęli o czymś rozmawiać.
Nadal ściskałam w ręku nieszczęsne kwiaty, różowe róże zaczęły klapnąć bez wody. Luśka schwyciła mnie za rękę i uścisnęła delikatnie długimi palcami zakończonymi jaskrawymi różowymi żelami. Pachniała pięknie drogimi perfumami.
- Chodź, poznaj Mikiego – mówiąc to pociągnęła mnie do stolika, przy którym siedział blondyn, Miki. Co to za imię?
Facet uniósł głowę, przyglądając mi się brązowymi, niemal czarnymi oczami, uśmiechał się półgębkiem. Co go tak bawiło?
Usiadłam naprzeciwko, zapadając się w miękkich skórach. Luśka dostrzegła kwiaty.
- Są piękne, daj, wsadzę je do wazonu, zaraz przyjdę – zaoferowała i nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, wyłuskała bukiet z moich zdrętwiałych palców.
Zniknęła w kuchni.
Zacisnęłam palce na kolanach. Spojrzałam na faceta. Marek dalej rozmawiał z Olkiem, nie widział więc, że potrzebuję ratunku.
Odchrząknęłam, czując rosnącą gulę w gardle.
- Cześć, jestem Zośka – przedstawiłam się.
Musiałam mówić, cokolwiek, bo gość dalej na mnie patrzył.
Mrugnął powoli powiekami, jego oczy były dziwne, niemal czarne, zlewały się ze źrenicą. Kiwnął głową i wyciągnął ponad stolikiem rękę o długich jasnych palcach. Miał ładne dłonie.
- Michael – niemal wymruczał dziwnie spłaszczonym głosem.
Uścisnęłam jego rękę, zapominając uprzednio wytrzeć dłoń o spódnicę. Miałam mokrą skórę, facet prawie się nie skrzywił tylko ściągnął jasne brwi.
Dostrzegłam, że na lewej kości jarzmowej miał bladą, dawno wygojoną bliznę, była równa, cieniutka, dotykała kącika ust.
Wstał i nalał bursztynowego płynu z kryształowej karafki. Chyba whiskey. Nie cierpiałam whisky.
Podszedł do mnie, wyciągając do mnie szklankę, złapałam ją i przesunęłam się speszona, gdy usiadł koło mnie.
Maskując zmieszanie, upiłam łyk palącego napoju. Gorąco rozlało się w moim przełyku, wędrując do żołądka, stamtąd ciepło powędrowało niżej, rozchodząc się po całym moim ciele. Dziwne uczucie.
- Jesteś przyjacielem Olka, czy Luśki? - spytałam, aby powiedzieć cokolwiek.
Czemu, na miłość Bogów, on tak na mnie patrzy?
- Można powiedzieć, że Lucyny, pracujemy razem – wyjaśnił, chyba rozbawiony moim skrępowaniem.
Chociaż nie byłam pewna, bo poza tym lekkim uśmiechem błąkającym się w kąciku ust, wyglądał niezwykle poważnie.
Kiwnęłam głową.
W tej chwili poczułam, że ktoś kładzie dłonie na moich ramionach. Drgnęłam zaskoczona i spojrzałam do góry. To podekscytowany Marek stanął za mną.
- Zosiu, za chwilę przyjdę, idę z Olkiem do garażu. Skubaniec chce się pochwalić swoją nową maszyną – cmoknął mnie w czubek głowy i ruszył do wyjścia z Olkiem.
Zmarszczyłam brwi.
Wieczór zapowiadał się ciekawie.
Dodaj komentarz