Światłocień
Rozdział 7
Tak strasznie podobała mi się ta mała huśtawka. Opierała się na dwóch pałąkach, a pomiędzy nimi zawieszono kołyskę. Mamusia wkładała tam malutkiego Wojtusia, gdy udało jej się go uśpić. Czasem po prostu odkładała go, gdy musiała zrobić obiad.
Teraz jednak siedziała na wytartym narożniku, opierając się o jedną z wielkich poduch. Na rękach trzymała marudzącego Wojtusia, próbowała dać mu pierś. Mruczała do niego uspokajająco, chociaż wyczuwałam, że zaczyna tracić cierpliwość. Od kilku dni była sama, tatuś gdzieś pojechał, a Antek z Radkiem tylko się kłócili o wszystkie zabawki, co doprowadzało mamusię do złości.
Siedziałam na podłodze, w rączkach trzymając ukochaną Tancereczkę, jednak ta piękna huśtawka zdawała się mnie przyzywać. Śpiewała do mnie, chciała, abym na niej usiadła, chociaż mamusia bardzo, bardzo tego nie lubiła. Mówiła, że jestem na nią za duża – że ją połamię, bo ja to w ogóle wszystko niszczę i nic do mnie nie dociera.
Zerknęłam na mamusię, Wojtuś w końcu złapał pierś i ssał mocno, nawet tutaj słyszałam, jak przełyka. Wyglądał na szczęśliwego, sama chciałabym się tak poprzytulać do mamusi, jednak ona nie miała czasu. Czasami myślałam, tylko tak troszeczkę, że mamusia już nas tak nie kocha. Tylko Wojtuś i Wojtuś.
Westchnęłam i potrząsnęłam kulą, obserwując, jak Tancereczka tańczy pośród czarodziejskiego pyłku. Była szczęśliwa, bo od kilku dni Potwór nie wracał, nie straszył nas.
Nie wytrzymałam, znowu rzuciłam tęskne spojrzenie huśtawce. Podniosłam się cichutko na czworakach, udawałam kotka. Kotki były ciche, może jak ja będę tak cicho, to mamusia nie usłyszy, że podchodzę do zabronionej kołyski. Chciałam tylko jeszcze raz się pohuśtać. Mama nie wychodziła z nami często, bo mawiała, że nie daje sobie z nami rady, bo jesteśmy okropni i jej nie słuchamy, a ona nie będzie za nami latać.
Chciałam się tylko pobawić.
Zatrzymałam się tuż przy kołysce, spojrzałam na mamusię, ale nie patrzyła. Teraz był tylko Wojtuś, głaskała go właśnie po główce, mówiąc, jak bardzo go kocha.
Nas kochała tylko wtedy, gdy Czarownica próbowała zrobić nam krzywdę.
Odetchnęłam cichutko, a następnie powolutku, ostrożnie uniosłam się na nóżkach, przesunęłam pupę ku brzegowi huśtawki, ta poruszyła się.
Zamarłam, czułam, jak serce wali mi z ekscytacji, ale też z niepokoju, nie chciałam obudzić Czarownicy.
Usiadłam w końcu powolutku, zaczekałam, a potem bujnęłam się leciutko, odpychając się stopą od jednego ze słupków. Spojrzałam w sufit, niemal mogłam sobie wyobrazić, że latam. Nie było sufitu, było piękne błękitne niebo pełne kolorowych obłoków, a ja latałam pomiędzy nimi, zdmuchiwałam cukrową watę, wpychałam w nią łapki, aby móc oblizać słodkie kępki.
Nagle rozległ się huk, gdzieś tam padło powalone przez burzę drzewo. Niebo pociemniało, a ja usłyszałam straszny śmiech Czarownicy.
Skuliłam się na siedzisku.
Antek wywrócił Radka, Radek uderzył głową o podłogę, zaczął płakać strasznie. Mama zerwała się z narożnika, położyła Wojtusia, zaczęła krzyczeć na Antka, że jak mógł. Jest starszy, a głupi, nic do niego nie dociera, że w końcu go odda, albo sama wyjdzie i już nigdy nie wróci. Ojciec sam powinien sobie radzić.
Zamknęła Antka w pokoju.
Próbowałam zejść z huśtawki, nim mama zobaczy, ale czułam, że kamienieję. Tylko serce waliło mi w piersi, bałam się. Czarownica budziła się właśnie ze snu, to już nie była mamusia. Jej buzia się zmieniła, stała wykrzywioną maską, czerwone oczy błysnęły wściekłością, gdy napotkały mój wzrok.
Obróciła się na krzywych nogach, wyciągnęła ku mnie szare ręce i szarpnęła do góry. Zacisnęła palce na mojej szyi, zapłakałam przerażona, nie mogłam odetchnąć.
Czułam, że coś piecze mnie za uchem.
Czarownica krzyczała swoje przekleństwa.
- Ty przeklęta dziewucho, czy nie możesz zrozumieć, że to nie jest dla ciebie?! Co za głupie bachory, na co mi to przyszło. Co się tak gapisz! - moje nogi oderwały się od podłogi.
Czarownica rzuciła mną na łóżko.
Mgła przesłoniła wszystko, nie mogłam myśleć logicznie. Zmęczenie odbierało mi zdrowe zmysły. Te bachory tylko krzyczały, w ogóle nie chciały mnie słuchać. Wszystko było na mojej głowie. Po co mi to było? Nigdy nie powinnam była mieć dzieci, jedyne, co mogę im dać to ból, rozgoryczenie. I Strach.
Patrzyłam na moją kochaną córeczkę, jak patrzy na mnie z przerażeniem i dopiero teraz docierało do mnie, co się tak naprawdę stało.
Znowu to zrobiłam. Znowu to zrobiłam, co jest ze mną nie tak?
Upadłam na rozwalone poduchy, zęby szczęknęły o siebie, poczułam ból, gdy przegryzłam język. Znieruchomiałam, bałam się płakać, to mogło rozzłości jeszcze bardziej Czarownicę. Patrzyłam na nią wielkimi oczami, modląc się, aby mamusia wróciła, aby przytuliła mnie i ochroniła przez tym potworem.
Mamusia chyba usłyszała, bo gdy otworzyłam po chwili oczy, nawet nie wiedziałam, kiedy je zamknęłam, mamusia stała nade mną. Wzięła mnie na ręce, przytuliła mocno do piersi, szeptała gorączkowo.
- Przepraszam, córeczko, przepraszam, przepraszam. Mamusia cię kocha, mamusia nie chciała. To nie twoja wina, to mamy wina...
Nie rozumiałam, dlaczego tak mówi. Przecież to nie ona, tylko Czarownica, która przeklęła naszą rodzinę.
Wojtuś płakał na łóżku, Antek walił nogami o drzwi, Radek pochlipywał na podłodze.
Pogłaskałam mamę po plecach, obejmując rączkami jej szyję.
Potrzebowała pocieszenia bardziej, niż ja.
W odbiciu lustra na przedpokoju zobaczyłam czarne oczy mojego obserwatora.
*
Biali Żołnierze czuwali.
Widzieliśmy ich jasne sylwetki przemykające za naszymi drzwiami. Staraliśmy się jednak na nich nie patrzeć. Czasem lepiej było udawać, że się nie widzi, wtedy przeważnie oni sami wydawali się nas nie dostrzegać.
Patrzeliśmy na zakratowane okno naszego małego świata. Chłód metalowego krzesła wgryzał się w nasze ciało. Przed nami znowu spoczywała biała kartka. Z niej patrzyły na nas dwie błękitne plamki.
Te zdawały się rosnąć, pochłaniać całą biel. Patrzyły na nas z wyrzutem, z tęsknotą.
Nasze serce pękało, nie dawało sobie rady z bólem, który szarpał za nie.
Przed nami postawiono malutki kubeczek, a w nich znowu trzy kolory: niebieski na ból, czerwony na smutek, żółty na sen.
Wybraliśmy żółtą.
Nie mogliśmy przestać odczuwać bólu, a smutek był naszą karą. Sen zabierał jedno i drugie, przynajmniej na chwilę.