Światłocień
Rozdział 2
Wirowało mi w głowie. Zamrugałam szybko powiekami, próbując zrozumieć, co się dzieje. Miałam wrażenie, że się duszę. Serce waliło mi w piersi, jakbym dopiero co przebiegła maraton. Pot zlepiał włosy na skroniach, koszulka kleiła się do ciała.
Siedziałam na sedesie. W nos wwiercał się słodki zapach kadzidła.
Niewielka lampka nad lustrem koło umywalki dawała żółte, słabe światło. Majtki plątały mi się przy kostkach, zahaczając o zapięcie niebieskiego koturna.
Złapałam się za głowę, jakby to mogło zatrzymać nieprzyjemne wirowanie pomieszczenia. Jakbym mogła osiąść na miejscu. Dźwięki były niezwykle przytłumione. Gdy przełykałam ślinę, miałam wrażenie, jakby coś zalepiało mi uszy. Wrażenie podobne do tego, gdy ciśnienie strzela w bębenkach.
Matko Boska, co ja tu robię? Co się stało?
Potoczyłam półprzytomnym spojrzeniem dookoła, zatrzymując wzrok na pudroworóżowej wannie, na której brzegach stały częściowo stopione świece. Dalej stało kadzidło, przypominające lilię, a jakżeby inaczej. To stamtąd wydobywał się ten duszny, słodki zapach.
Za drzwiami dudniła stłumiona muzyka.
Mlasnęłam językiem, czując się, jakby wysechł na wiór. Zadrapało mnie w gardle.
Z cichym jęknięciem próbowałam się podnieść z sedesu, niemal się nie przewróciłam, gdy majtki pociągnęły mnie w kostkach. Nogi drżały w kolanach tak strasznie, jakby stawy zamieniły się w watę. Ogólnie odnosiłam wrażenie, że całe moje ciało zmieniło konsystencję w lepką, galaretowatą maź, którą na miejscu utrzymywał tylko worek skóry.
Oparłam się ciężko o umywalkę, klnąc pod nosem.
Ktoś załomotał w drzwi.
Serce zabiło mi jeszcze szybciej, zabrakło mi tchu, adrenalina wystrzeliła żyłami. Nim zdążyłam całkiem kucnąć, aby podciągnąć majtki na tyłek, drzwi huknęły o ścianę a w przejściu stanął jakiś facet.
Zastał mnie w tej jakże pięknej pozycji. Poczułam, że moja twarz zalewa się gorącem
- Co jest, kurwa – sarknęłam, bo właśnie oprócz otępienia obudziła się we mnie wściekłość.
Szybko wsunęłam majtki na tyłek, rzucając facetowi niechętne spojrzenie, próbując zogniskować wzrok.
Ten uśmiechnął się głupkowato, zaczął coś mówić, ale nie rozumiałam co. Dźwięki dalej były przytłumione, potrząsnęłam głową, unosząc rękę. Miałam wrażenie, że woda zalała mi uszy.
- Nie rozumiem – próbowałam się wytłumaczyć, ale i to ledwie usłyszałam.
Ten, jakby nigdy nic podszedł do mnie, wyciągając dłoń.
Spojrzałam na niego poprzez mgłę. Był wysoki i chudy, niemal patykowaty, miał na sobie rozchełstaną czerwoną koszulę, wielkie sarnie oczy, półdługie ciemne włosy. Patrzył na mnie, jakby nigdy nic.
Skrzywiłam się.
Odwróciłam się do umywalki, próbując odkręcić wodę. Przecież musiałam umyć ręce, co on, ślepy jest? Chyba korzystałam z kibla. Chyba.
Matko, co się dzieje? Dlaczego nic nie pamiętam?
On dalej coś mówił, gdy opłukiwałam gorącą skórę pod zimnym strumieniem wody. Spojrzałam w lustro.
Wyglądałam żałośnie. Koszulka skleiła się na dekolcie i plecach, rozsypane jasne włosy kleiły mi się do czoła, czerwone końce do szyi, przywodząc na myśl obślizgłe dżdżownice. Tusz rozmazał się wokół oczu.
Płakałam?
Brzęczenie przewiercało mi mózg. Piłam? Ale... ostatnie, co pamiętam, to łyk paskudnej, mocnej whisky, Marek idący gdzieś z Olkiem i czarne oczy wpatrujące się we mnie uporczywie.
Potrząsnęłam głową.
Wzdrygnęłam się, bo gostek właśnie złapał mnie za dłoń, znowu coś mówił.
- Jezu, czekaj człowieku, nie rozumiem, mam zatkane uszy – bełkotałam, próbując go odepchnąć.
Facet cofnął się, uśmiechnął chyba przepraszająco.
Zatoczyłam się w kierunku wyjścia, muzyka huczała, ale ciągle nie wiele słyszałam. Świat wirował. W półmroku wirowały kolorowe światła.
Byłam chyba dalej u Luśki.
Wypadłam na korytarz. Wszędzie byli ludzie, tańczyli w takt muzyki, ocierali się o siebie w jakiejś ekstazie.
Wpadłam na parę obściskującą się w kącie.
Spojrzeli na mnie, jak na wariatkę.
Przetarłam oczy.
Gdzie Lucyna? Gdzie Marek? Co się dzieje?
Świat kołysał się nieskładnie, załamywał się. Wokół stolików siedzieli ludzie.
Spróbowałam zogniskować wzrok, zlokalizować blond czuprynę i jaskrawy wianek Lucyny.
Niemożliwe, abym dużo wypiła. Prawda?
Dostrzegłam ją w końcu w kącie sali, koło przysłoniętych okien. Rozmawiała z grupką ludzi, siedząc na oparciu sofy, opierała się o tego..., jak mu było? Mikiego? Myszka Miki?
Zmrużyłam oczy i ruszyłam w ich stronę.
Michael spojrzał wprost na mnie. Uśmiechał się zadowolony z siebie, oczy miał jednak zimne.
Lucyna uniosła głowę i powiodła wzrokiem za nim, dostrzegła mnie i uśmiechnęła się ze współczuciem.
Udało mi się jakoś do nich dotrzeć, miałam wrażenie, że brodzę w bagnie. Nogi ciążyły mi, niczym z ołowiu, sapałam przy tym, jakbym wspinała się na Mount Everest.
- Luśka... gdzie Marek? Co się stało?
Próbowałam przekrzyczeć głośną muzykę, ale przede wszystkim własną częściową głuchotę. Jakby świat oddzielała gruba, przejrzysta zasłona.
Patrzyła na mnie jakoś tak dziwnie, jakby czuła się winna? Ze współczuciem spojrzała w kierunku drugiego holu.
- Co się stało? - powtórzyłam.
Zaczęła mówić, ale nie rozumiałam co. Nie tylko nie słyszałam, ale jakby nagle przemawiała w zupełnie obcym języku.
Zatoczyłam się do tyłu, wpadłam na pobliski stolik, kręcąc głową.
Wyciągnęła jeszcze do mnie szponiastą rękę, ale nie ruszyła się ze swojego miejsca. Michael dalej się uśmiechał, ale nie szeroko a zdawkowo, a jego czarne oczy lśniły.
Co tu się działo. Oszaleli, do kurwy nędzy?
Ruszyłam w kierunku, który wskazywały jej oczy. Trafiłam ponownie do jasnego holu, musiałam przepychać się między ludźmi, nie widziałam jednak ich twarzy.
Skąd oni wszyscy się tu wzięli? Kiedy? Jak mogłam to przegapić?
Moje serce łomotało o żebra, jakby chciało je wyłamać. Ręce mi drżały, głowa ciążyła.
Od holu, po prawej znajdowały się uchylone drzwi. To była jedna z łazienek, pamiętałam. Przynajmniej tyle.
Weszłam za migotliwą łuną, przed oczami latały mi kolorowe plamy. Pchnęłam lekko drzwi i wsunęłam się do środka.
Cała łazienka była wyłożona jasnymi kaflami ze złotymi zawijasami, mnóstwo świeczek, storczyków które zdawały się za mną patrzeć. Za ścianką dostrzegłam wielką wannę wypełnioną pianą.
Przystanęłam, próbując ogarnąć umysłem, co widzę.
W środku siedział Marek, śmiał się z czegoś, piana oblepiała jego tors. Pochylał się ku komuś, pocałował kształtne kolano.
Na kaflowym podeście, na miękkich białych ręcznikach, siedziała naga piękność. Sploty czerwonych włosów spływały wzdłuż ramion, opadały na plecy. Miała piękną, mleczną skórę, moczyła stopy w wodzie, jedną nogę zadzierając zadziornie, zapraszająco, opierając stopę o jego ramię. Wplatała palce we włosy Marka, przyciągała go do siebie, do swojej aż nazbyt chętnej cipy.
Marek przymykał oczy, znałam ten grymas na jego twarzy, nie raz tak patrzył na mnie, gdy się kochaliśmy.
Gdy jeszcze to robiliśmy, wieki temu.
Zanurzył głowę między jej nogi.
Kobieta zaśmiała się pięknie, odrzucając głowę do tyłu, włosy rozsypały się wokół jej bioder niczym ognista obręcz.
Moje serce stanęło.
Potknęłam się o jeden ze storczyków, wpadając na jedną ze ścian.
Wiedziałam, co widzę, a jednocześnie, jakbym nie rozumiała.
Od dawna czułam, że między nami nie ma tego, co kiedyś. Tragedia odsunęła nas od siebie, chociaż próbowaliśmy walczyć o swój związek.
Nie wiem, co czułam. Ulgę? Że stało się?
Czy wściekłość?
W jednej chwili miałam ochotę złapać za stojak najbliższej świecy, podbiec do nich, roztrzaskać mojemu mężowi łeb, złapać rudą sukę za kudły i walić jej łbem o ścianę, aż zamieni się w miazgę.
Ale potem nie czułam już nic.
Oboje drgnęli i spojrzeli w moim kierunku.
Dostrzegłam przerażenie w oczach mężczyzny, którego niegdyś kochałam.
Kobieta była spokojna i niezwykle piękna, patrzyła na mnie wielkimi szarymi oczami. Wydawała się niemal nierzeczywista.
Naprawdę rozumiałam go, gdybym była facetem, sama bym na nią poleciała.
Przełknęłam ślinę i cofnęłam się do tyłu.
- P-przepraszam – wyjąkałam w tym częściowo głuchym pomieszczeniu. Wypadłam na zewnątrz.
Miałam wrażenie, że moje serce zamarło, a potem zaczęło bić miarowo. Moje uszy zaczęły się odtykać, muzyka stała się wyraźniejsza, głośniejsza, aż nie słyszałam już nic, poza nią. Hipnotyczny bas wdzierał się do mojego wnętrza.
Potoczyłam spojrzeniem po bawiących się ludziach, dopiero teraz widząc ich tak naprawdę. Ale to nie byli ludzie...
Niezupełnie.
Tam błyskały kły, tam szpony, groteskowe rysy twarzy, jarzące się oczy, dziki śmiech, rżenie, pulsowanie. Demony, anioły, baśnie.
Zakręciło mi się w głowie, muzyka narastała, a ja próbowałam się przesłonić, dociskając pięści do uszu.
Światło zgasło.