Światłocień
Rozdział 10
Siedziałyśmy na miękkich pufach w jednym z tajemniczych pomieszczeń Lucyny. Było przyjemne, przytulne. Ściany pokrywały szare tapety z nadrukiem cienistych drzew, a w ich koronach siedziały kolorowe małe ptaszki, których nazw nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć. Rozpoznawałam jedynie gile oraz sikorki. Podłogę zaścielał gruby, puszysty zielony dywan, na którym poustawiano duże donice z drzewkami i różnego rodzaju kwiatami, bo jakżeby inaczej. Na smukłych stojaczkach poustawiano kremowe świece, które migotały swym miękkim światłem.
Sufit idealnie oddawał zachodzący fioletem nieboskłon. Jedna z przeszklonych ścian wychodziła na leśną ścianę okrytą satynowym mrokiem.
Lucyna mieszkała na obrzeżach miasta, u stóp starego lasku. Strzeliste sosny jawiły się, jako cisi wartownicy strzegący tajemnicy tego miejsca.
Uśmiechnęłam się do własnych myśli, sadowiąc się wygodniej na miękkiej pufie, w której zapadałam się do połowy, niczym w mchowym kokonie. W dłoniach dzierżyłam pękaty kieliszek czerwonego słodkiego wina, jedynego, jakiego byłam w stanie przełknąć.
Zapobiegawczo nie zażyłam swych uspokajających lekarstw, bojąc się podobnych efektów, jak po naszym ostatnim spotkaniu.
Patrzyłam na migotliwe płomyki świec. Nie rozumiałam Luśkowej fascynacji ogniem. Zawsze mawiała, że sztuczne światło jest martwe, a płomienie są żywe do czasu, aż je karmisz – w ich blasku wszystko nabierało dwuznaczności.
W to akurat nie wątpiłam. Sama wolałam jednocześnie od niego trzymać się z daleka, wywoływał we mnie bliżej nieokreślony niepokój.
- Umm?
Lucyna właśnie o coś pytała, a ja oczywiście nie miałam pojęcia, o co. No tak, na bardziej szurniętą nie mogłam wyjść.
- Jak układa się między tobą, a Markiem?
Zamrugałam szybko powiekami, upijając powoli łyk czerwonej słodyczy. Chciałam odwlec tą rozmowę, nie bardzo wiedząc, co rzec.
- Jest... lepiej, tak myślę – zaczęłam z wahaniem. - Staramy się odnaleźć w nowej rzeczywistości, a może to tylko ja ciągle patrzę we wstecz. Wydaje mi się, że on jest już gotowy iść dalej, przez chwilę sama myślałam, że ja również. Boję się, że jestem dla niego obciążeniem, które ciągle ciągnie go w dół.
Wyjawiłam, zdumiona, że te słowa przeszły mi przez gardło. Tak długo jednak tłamsiłam w sobie podobne myśli...
Odkąd umarła nasza córka, nic już nie było takie samo. Nie potrafiłam się z tego otrząsnąć. Mijały dwa lata, w listopadzie będziemy obchodzić rocznicę, a jednak dla mnie to było wciąż zbyt świeże.
Myśl o córce wywołała ból w mej piersi. Przytuliłam łokcie do ciała, jakbym w ten sposób mogła się przed nim ochronić, a jednocześnie zatrzymać go w sobie. Irracjonalnie sądziłam, że jeżeli pozwolę sobie na pogodzenie się z losem, to w jakiś sposób o niej zapomnimy. Nie mogłam sobie na to pozwolić. Nie mogłam być bardziej niekompletna. Dziura, która ziała we mnie była nie do wypełnienia. Co życzliwsi sugerowali, że powinniśmy jak najszybciej postarać się o drugie, abym miała się na czym skupić. Jakby wystarczyło zastąpić moją dziewczynkę jakimkolwiek nowym dzieckiem, niczym zabawkę.
- A twój terapeuta? Pomaga ci?
Parsknęłam nieprzystojnym śmiechem, opluwając się. Ostatnio byłam nazbyt rozchwiana emocjonalnie. Ale przynajmniej coś czułam.
- Jego lekarstwem są lekarstwa, na wszystko. Po nich czuję się zupełnie otumaniona, odcięta. Dlatego zostałam przy najsłabszych uspokajaczach, kopiąc w dupę tego starego szarlatana – wyrzuciłam beznamiętnie, maczając usta w alkoholu.
Lucyna westchnęła, przeczesując długimi paznokciami złote sploty włosów. Spojrzała w moim kierunku tym razem złotymi oczami, uwielbiała zmieniać szkła kontaktowe, niczym przysłowiowe rękawiczki.
- Okropność, czy w dzisiejszych czasach nie można trafić na naprawdę porządnego specjalistę? Każdy woła nie małą fortunę za swoje usługi, które nie idą w parze z wygórowanymi cenami – pokręciła głową, stukając paznokciami w kryształowy blat. - Wiesz, naprawdę cieszę się, że zgodziłaś się do mnie przyjść. Już tak dawno nie miałyśmy okazji porozmawiać. Rozumiem to, chociaż nie będę kłamać, że potrafię wczuć się w twoją sytuację, Zośka.
Pokręciła raz jeszcze głową, zerkając z tym przeklętym współczuciem, którego nienawidziłam całym sercem.
Obrysowałam opuszkiem palca kontur kieliszka, obserwując czerwony blask wina mieniącego się w pękatym kielichu.
- Możesz mi nie wierzyć, ale również się cieszę. Czasami… odnoszę wrażenie, że wszystko wokół mnie to tylko niewyraźny sen, wiesz? Tak, jakbym znalazła się w krzywym zwierciadle. Nie wiem czy to prawda, czy iluzja. Może nie powinnam była tak się zamykać, jednak nie potrafiłam inaczej – bo to tak, jakby nikt nie rozumiał. Ot, tragedia, którą trzeba przeboleć. Każdy zachowywał się irracjonalnie, bo i nie wiedzieli, co powiedzieć, jak zachowywać się w moim towarzystwie. Ale ja też nie wiedziałam. Po prostu, jak to ogarnąć umysłem? Jak dalej żyć, jak oni mogli się cieszyć, gdy ja cierpiałam? Jak mogli iść do przodu, gdy ja utkwiłam w tym jednym koszmarnym momencie straty?
Zmrużyłam oczy, zaciskając wargi. Przez moje słowa pobrzmiewała gorycz, której nie powinno tam być. Nie powinnam przecież tak myśleć, ludzie mieli własne życie. Co ich interesowało moje?
Luśka przechyliła się ponad stolikiem, pufa zaszeleściła styropianowym wypełnieniem. Palcami musnęła mój łokieć.
- To zrozumiałe, Zośka. Twoje uczucia nie są egoistyczne, a nawet jeżeli, dlaczego miałyby nie być?
Spojrzałam w jej szczerą, jasną, piękną twarz. Po raz pierwszy od dawna poczułam, jakby jakaś część niewidzialnego, nieznośnego ciężaru, nieco zelżała. Odetchnęłam, posyłając jej niepewny uśmiech.
- Dobrze, dosyć tych smętów. Liczyłaś zapewne na coś więcej, niż na wynaturzenia zgorzkniałej kobiety. Opowiadaj, jak idzie ci projektowanie? Klienci dopisują?
Lucyna była wziętą projektantką nie tylko wnętrz, ale i ogrodów. Jak mawiała, kochała nadawać duszy pomieszczeniom oraz zapuszczonym niedbalstwem spłachetkom ziemi. Magiczne rączki, ezoteryczny sznyt.
Luśka wróciła na miejsce, klasnąwszy w dłonie. Rozpromieniła się, a jej złote oczy zalśniły ekscytacją.
- Nawet nie masz pojęcia, dziewczyno! To już nie to, gdy firma dopiero raczkowała. Teraz pojawiają się wzięci wielmoże z wyższych sfer, jeżeli wiesz, co mam na myśli. Okazuje się, że zmęczone świeceniem gwiazdki szukają swoich małych azylów. Ale w dużej mierze to też zasługa Mikiego, tego co poznałaś wczoraj. Współpracuje z kilkoma znanymi osobami, szepnął słówko do kilku uszek i już – uniosła ręce, wzruszając ramionami, z chytrym uśmieszkiem na wargach.
Nie chciałam dać jej poznać, że niezdrowo interesuje mnie ten facet. Upijając niewinnie wino, zagadnęłam, jakby nigdy nic:
- Świetnie, że ci się powodzi, zresztą widać gołym okiem – potoczyłam wzrokiem po bogato urządzonym pomieszczeniu. - Jak to się jednak stało, że nawiązaliście tak owocną współpracę?
Spytałam nieco konspiracyjnym szeptem, dodając dramaturgii sytuacji. Cóż, wystarczyło troszkę pociągnąć Luśkę za język, a ten się rozplącze, niczym wartki strumyk. A przynajmniej miałam nadzieję, że tak będzie.
Kobieta odchyliła do tyłu głowę, zarzucając pszenicznymi puklami, śmiejąc się wdzięcznie.
Szybko jednak spoważniała, jakby dotarło do niej, że zrobiła coś niestosownego.
Zdziwiło mnie to, ale i zaciekawiło.
- Cóż, może nie powinnam tego mówić. Widzisz, to było po pogrzebie.
Dodaj komentarz