Światłocień
Rozdział 9
Jesteś brudasem i nic nie potrafisz. Skończysz jak własna matka. Nie wstydź się, Ona nie zobaczy. Wiem, że tego chcesz. Nauczę cię wszystkiego, pójdziesz w świat wyedukowana. Mógłbym się w niej zakochać, może kiedyś.
Skretyniała debilko. Jesteś złem, nigdy nie powinnaś się narodzić. Nie, to ja jestem zła, nie ty, kochanie.
Jęknęłam przez sen. Echa i widma próbowały przedrzeć się na powierzchnię.
Im bardziej jednak się rozbudzałam, im więcej światła docierało poprzez zamknięte powieki, tym szybciej zapominałam, o czym śniłam.
Pozostało jedynie wrażenie czegoś niesmacznego na języku.
Przekręciłam się ze stęknięciem na bok, uchyliłam powieki, ale zaraz szybko je zamknęłam, gdy oślepiło mnie wpadające przez okna światło.
Jezu, ile spałam? Czułam się, jakbym dopiero przyłożyła głowę do poduszki.
Spróbowałam jeszcze usnąć, jednak szybko zdałam sobie sprawę, że nic z tego.
Przekręciłam głowę, patrząc na śpiącego Marka. Uśmiechał się przez sen, wyglądał na rozluźnionego, spokojnego.
Kładąc się na wznak obserwowałam grę cieni na suficie. Przesunęłam powoli dłońmi po nagich, wiotkich piersiach, przez brzuch, zatrzymałam dłonie między udami, czując na nich resztki wilgoci.
Westchnęłam i wstałam. Musiałam się umyć. Zmyć z siebie jego, swój zapach. Nie lubiłam go, nigdy.
Zasunęłam zasłonkę oddzielającą wannę od reszty pomieszczenia, usiadłam na jej dnie, a następnie odkręciłam kurek. Lodowata woda spłynęła na głowę. Gęsia skórka pokryła całe ciało.
Zadrżałam.
Oddychałam szybko, miałam wrażenie, że się duszę. Mętlik w głowie wcale nie zmalał, wręcz przeciwnie. Wszystko wydawało się coraz bardziej zagmatwane.
*
Byłam ofiarą. Zawsze.
Pozwalałam na to, być może doszukiwałam się w tym jakiegoś piękna. Nie musiałam walczyć, wystarczyło się poddać temu, co dawało mi życie, spotykani na mojej drodze ludzie.
Tak było łatwiej.
Nawet, gdy ją straciłam, nie potrafiłam walczyć.
Obgryzając skórkę kciuka wpatrywałam się w leżący na stole telefon.
Marek już dawno wyszedł do pracy. Zostałam sama. Znowu.
Podwinęłam pod siebie nogi na krześle, a następnie sięgnęłam po urządzenie, jakby mogło mnie ukąsić. Zwilżyłam wargi językiem, a następnie wybrałam numer do Luśki. Musiałam z nią porozmawiać, a dokładniej spróbować dorwać jakoś tego szalonego Mikiego. To on musiał mi coś zrobić.
Myślałam o tym, o tych wszystkich koszmarach. Zaczęły się po tym, jak go spotkałam na swojej drodze.
Nie chciałam znowu być ofiarą.
Przebrzmiewał właśnie drugi sygnał. Chyba miałam nadzieję, że jednak nie odbierze, gdy już miałam się rozłączyć, usłyszałam szczebiotliwy głos Lucyny.
- Zośka! Fajnie, że dzwonisz. Jak się dzisiaj czujesz?
Przewróciłam oczami.
- Cześć, Luśka. Już jest dobrze, sen dobrze mi zrobił – skłamałam.
Wcale nie czułam się lepiej, miałam wrażenie, że ogarnia mnie gorączkowe szaleństwo. Patrzyły na mnie zielone oczy strachu.
I te czarne, które prześladowały mnie na każdym kroku.
- Dziękuję, że nas wczoraj gościłaś – dodałam, nie wiedząc, jak pociągnąć tą rozmowę, aby dojść do interesującego mnie sedna.
- No coś ty, nie ma sprawy, to była dla nas przyjemność. Tak dawno się nie wiedzieliśmy. A właśnie, Marek pewnie w pracy?
Hm, o co jej chodzi?
- Tak, ma dzisiaj służbę.
- To się świetnie składa! Olek też. Może zrobimy sobie babski wieczór? Trochę się odstresujesz, pogadamy, jak za dawnych lat. Co ty na to? Ty, ja, winko?
Słyszałam w jej głosie nadzieję. Chciała dobrze, ale w sumie to się doskonale składało. Może na tym spotkaniu będę w stanie dowiedzieć się czegoś o Myszce Miki?
- Brzmi dobrze, tak, jasne. O której mam być? Mam coś wziąć?
- O dwudziestej będzie idealnie, muszę jeszcze coś załatwić na mieście, a potem będę cała twoja. Mam w domu wszystko, niczym się nie przejmuj. To co, do zobaczenia?
- Tak, do zobaczenia.
Rozłączyłam się i oparłam głowę o oparcie krzesła.
Nie było tak źle, może faktycznie ten wieczór będzie normalniejszy. W końcu Marek chciał, abym wyszła do ludzi. Tak, to dobry pomysł.
*
Dzień dłużył mi się niemiłosiernie. Aby go czymś wypełnić zabrałam się za znienawidzone sprzątanie. Ale do pory obiadowej już wszystko miałam gotowe.
Przygotowałam z trudem wybraną kreację, którą okazały się mało wyszukane spodnie z wysokim stanem oraz prosta koronkowa koszula ze stójką odsłaniająca plecy.
Zaczesałam jasne włosy do góry i spięłam je w koński ogon. Na usta nałożyłam nawet smugę błyszczyku, a rzęsy pociągnęłam maskarą.
Patrzyłam chwilę na swoją piegowatą twarz. Zielono brązowe oczy błyszczały niezdrowo. Wytarłam spocone dłonie o spodnie, a następnie wyszłam z domu.
Jesienny wieczór nadszedł niespodziewanie szybko po osiemnastej. Do domu Lucyny miałam kawałek, postanowiłam zatem przejść się oświetlonymi latarniami chodnikami.
Otuliłam się szczelniej lekkim płaszczem.
Mijałam anonimowych ludzi, którzy nie zwracali na mnie najmniejszej uwagi. Liście zalegały przy krawężnikach. Wiatr podrywał ich stada do powietrznego tańca. Śledziłam ich wirujący, pulsujący lot, to jak bawiły się z asfaltem. Muskały go, a następnie znowu wzbijały się ku górze, ciągle nieuchwytne, aż nie wpadły na jakąś niespodziewaną przeszkodę, czy pozostałą po nocnej ulewie kałużę.
Uwięzione w mętnym zwierciadle.
*
- Mamusiu, czemu on ciągle wraca?
Patrzyłam na nią, siedząc na swoim łóżku. Wojtuś, Antek i Radek już spali. Mama usiadła koło mnie. Wyglądała na zmęczoną. Włosy związała niedbale w kok, który rozsypywał się wokół jej twarzy.
Skubała skórkę przy palcu wskazującym. Smutek otulał ją szczelnie, mogłam go niemal wyczuć, tak wielki się wydawał.
Siedziałam po turecku, a pomiędzy nogami spoczywała moja Tancereczka.
Nie tańczyła. Bała się, czekała, tak jak ja.
- Nie wiem, kochanie. Czasami kryjemy w sobie różne potwory oraz lęki, nad którymi nie potrafimy zapanować. One wtedy przejmują nad nami władzę i nawet najbliżsi nie potrafią nam pomóc, chociaż bardzo byśmy chcieli, aby było inaczej – szeptała, jakby bała się, że samymi słowami przyzwie Potwora.
On i tak przyjdzie, dzisiaj znowu nas odwiedzi. A mama i tym razem nie będzie mogła nam pomóc.
Przytuliłam się do niej, trzymając kurczowo jej ręce. Były zimne.
- Mamusiu, zostań dzisiaj ze mną, proszę.
Błagałam ją od dłuższego czasu, ale ona ciągle się wahała. Przez to bałam się jeszcze bardziej, bo i mamusia się bała. Spojrzała na mnie smutnymi oczami. Walczyła ze sobą, ale w końcu usłuchała.
Pomogła mi wejść pod kołdrę, a następnie sama ułożyła się koło ściany. Przytuliła mnie do siebie, gdy schowałam Tancerkę pod poduszką.
Wdychałam przez chwilę jej zapach. Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale było mi bardzo przyjemnie. Czułam się w końcu bezpiecznie.
W ciemności usłyszałam ciche sapanie. Ktoś wsuwał się za mną pod kołdrę. Mama leżała do mnie plecami. Spała mocno, próbowałam ją obudzić, zaciskałam palce na jej łokciu, ale nie reagowała.
To Potwór musiał ją uśpić! On znał takie czary!
Patykowate ramiona objęły mnie niby delikatnie. Kolana wpijały się w moje kostki, unieruchamiając je.
Drżałam w tych gorejących objęciach, a Potwór dyszał mi do ucha i stawał się coraz gorętszy, coraz cięższy, spalał moją skórę.
Krzyczałam, ale mama spała, chłopcy też.
Nie widziałam, jak płacze, zagryzając pięści aż do krwi, patrząc pustym wzrokiem przed siebie.
Dodaj komentarz