Światłocień
Rozdział 8
Moje nadprogramowe sprzątanie łazienki skutkowało zalaniem sufitu sąsiadów. Trzeba będzie dzwonić do ubezpieczyciela. Nie przysporzymy sobie przyjaciół takimi prezentami.
Marek jednak sięgnął po swój urok osobisty i jakimś cudem zażegnał kryzys.
Zakopałam się pod kołdrą. Chociaż w mieszkaniu było ciepło, miałam wrażenie, jakbym znalazła się na Syberii. Ręce i stopy zdrętwiały mi z zimna, drżałam, wpatrując się w nocną lampkę. Naprawdę nie wiedziałam, co się dzisiaj wydarzyło, wszystko mi się mieszało.
Czyżby to wina leków? Może nie powinnam była ich mieszać z tą paskudną whisky.
Westchnęłam owijając się szczelniej nakryciem, zagrzebując stopy w miękkich fałdach.
Marek wyszedł z łazienki, położył się koło mnie, odwrócił delikatnie do siebie.
Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Wszystko w porządku, Zosiu?
Słyszałam w jego głosie autentyczną troskę, tego chyba nie da się udawać, prawda?
Przygryzłam dolną wargę, marszcząc brwi.
Uniósł dłoń, palcem próbował wygładzić moje czoło i powstałe na nim pionowe bruzdy.
- Tak, chyba po prostu za wiele wrażeń, jak na jeden dzień – przyznałam, bo i co miałam mu powiedzieć? Że wariuję?
Obserwowałam dolną część jego twarzy, miękkie zmysłowe usta.
Uśmiechał się właśnie lekko.
Dłoń marka wsunęła się pod kołdrę, musnęła zgięcie kolana, przesunęła się na udo.
Zadrżałam, nie wiedziałam, co czuję. Niechęć tym, co niby widziałam w łazience Lucyny? Strach? Nie kochaliśmy się jednak od dawna, był bardzo cierpliwy, ale mój czas na wymówki właśnie się kończył.
Bałam się, że jeżeli znowu go odtrącę to straci cierpliwość, zostawi mnie, a ja zostanę zupełnie sama z własnymi demonami.
Czasami nawet myślałam, że przecież to nie byłoby takie złe rozwiązanie. Nie musiałby marnieć przy mnie, może znalazłby bardziej kompletną kobietę, bo ja już nie byłam całością. Byłam tylko połową, może nawet czymś mniejszym, co mogłam mu zaoferować?
Westchnęłam, gdy jego palce musnęły krawędź moich majtek. Wsunęły się pod nie, szukając drogi do największego ciepła, ale czy potrafiłam jeszcze zapłonąć?
Marek nie wyczuwając mojego oporu znalazł się nade mną, pocałował mnie delikatnie. Sunął ustami do linii żuchwy, podgryzł delikatną skórę za uchem. Czułam, że naprawdę starał się nad sobą panować, gdy ugłaskiwał mnie, oswajał, brał.
Łzy wezbrały pod powiekami, starałam się oddać jego zapał, głaskałam jego ramiona, w duchu krzycząc: dlaczego on nie widzi, że nie mogę?!
Ale nie widział, raz zachęcony nie mógł już przestać. Skubnął obnażoną pierś, podwijając wcześniej luźny podkoszulek, drugą ręka zsunął bieliznę, umościł się między moimi udami.
Zacisnęłam mocniej powieki, przyjmując go do siebie.
*
Ogień huczał w piecu. Patrzyłam na jego migotliwe płomienie, czując, jak żar rozgrzewa moje policzki. Dorzuciłam jeszcze kawałek drewna, iskry wzleciały do komina, szczapy zasyczały krzykiem konających, gdy ogień pochłaniał je łapczywie.
W niewielkim pomieszczeniu pachniało wilgotnym drewnem. Betonowa wylewka była brudna od piasku oraz drzazg.
Poza pomarańczową łuną nie było światła. Żarówka przepaliła się kilka dni temu i nie było jej komu wymienić.
Gdzieś na górze znajdowała się Ona. Odpoczywała po ciężkim dniu.
Nie, byłam sama w opuszczonym domu.
Byłam tylko ja.
I Cienie.
One były wszędzie, zdawały się obserwować mnie na każdym kroku. Czasem chciały coś powiedzieć, w powietrzu wisiały ich niewypowiedziane pytania.
Usłyszałam ich tupot, ciche szuranie na kaflach w przejściu. Nie wyszłam jednak z piwnicy, jeszcze nie mogłam. Chciałam się ogrzać, popatrzeć na blask ciepła, które próbowałam skraść.
Za piecem majaczył Cień. Tym razem nie krył się ze swoją obecnością. Mrugnął żarzącymi się ślepiami. Patrzył na mnie z ciekawością. Oparł się o bok pieca, nie całkiem materialny, ale jak najbardziej realny.
Odpowiedziałam spojrzeniem. Znałam go, nie musiałam się go bać. Zawsze był przy mnie, gdy zabrakło Jej. Był moją rodziną.
Cieszyłam się, że mnie odwiedził, ostatnio rzadko bywał.
- Wyrosłaś, jeszcze nie tak dawno byłaś dzieckiem – wymruczał tym swoim szeleszczącym głosem.
Uśmiechnęłam się, tak, wyrosłam, miałam w końcu już trzynaście lat, nie byłam już dzieckiem.
- Widziałem, że poznałaś pewnego chłopca, lubisz go?
Kiwnęłam powoli głową. Naprawdę chciał o tym rozmawiać? I jak to widział? Czyżby mnie cały czas obserwował? Dlaczego zatem tak rzadko przychodził porozmawiać?
- Tak, Damian jest fajny. Chyba też mnie lubi. Dobrze się z nim rozmawia – przyznałam nie bez wstydu.
Czułam, że Cień uśmiecha się do mnie, ale jego płonące oczy pozostawały poważne. Przysunął się bliżej, stałam w aurze światła, dlatego nie mógł podejść bliżej. Stanął w ciemności, tuż koło jasności.
Zafalował miękko.
- Całowaliście się już?
Co, co to za pytanie? Owinęłam się ramionami, nie wiedziałam, po co mnie o to pyta.
-N-nie, tylko cmoknęłam go na pożegnanie – zająknęłam się.
- Nie wstydź się, moja mała, przecież to nic strasznego. Gdy kogoś lubisz, to go całujesz. Mnie też przecież przytulałaś, całowałaś – wymruczał uspokajająco.
Moje serce się uspokoiło. Tak, miał rację, przecież to nic takiego.
- Pokażesz mi, jak to zrobiłaś?
Przełknęłam ślinę. To była dziwna prośba, ale przecież on też dostawał ode mnie pocałunki. Nie chciałam, aby się na mnie obraził i zniknął. Kochałam go, był moją rodziną, bez niego nie będzie już nikogo.
Kiwnęłam powoli głową. On czekał, nie mógł do mnie podejść, to ja musiałam wejść w jego cień.
Postąpiłam niepewny krok ku niemu, schodząc z plamy światłości. Poczułam, że jest tuż obok. Jego cień objął mnie lekko, chcąc dodać mi odwagi, żarzące się węgle oczu były ciepłe, dla mnie.
Wspięłam się niepewnie na palcach i cmoknęłam szczelinę jego cienistych ust.
W ramionach Cienia urosłam, byłam nieco starsza, nie wiem, jak to było możliwe. Ale nagle mieliśmy oczy na podobnym poziomie. Jego ramiona otuliły mnie szczelniej. Za mną pojawił się ktoś nowy.
Niepokój, niezdrowa fascynacja zrodziła się w mojej piersi.
-Jesteś dla mnie ważna, maleńka. Znam cię od dziecka, ufasz mi?
Szeptał mi do ucha. Oczywiście, że mu ufałam, dlaczego miałabym tego nie robić? Tak, jak mówił, przecież mnie znał od zawsze, nie skrzywdzi mnie.
- Tak.
Nic innego nie mogłam powiedzieć.
-Pokażesz mi, jak urosłaś? Nie wstydź się.
Zachęcał, znacząco dotykając brzegu piżamy.
Nie spodobało mi się, nie powinien o to prosić. Przecież był rodziną, dlaczego więc o to prosił?
Pokręciłam przecząco. Nagle przestało mi się podobać to, jak mnie przytulał. Ale naprawdę nie chciałam, aby zniknął. Nie mógł.
-To nic takiego, kochanie, widziałem już wszystko – zapewniał.
Ktoś za mną zaśmiał się cicho, szyderczo. Drgnęłam. Znałam ten głos. Czego on znowu chciał? Dlaczego musiał się zawsze pojawiać?
- Przecież wiesz, że tego chcesz, inaczej go stracisz.
Szydził.
Przygryzłam wnętrze policzka. Tak, nie chciałam. Spojrzałam w węglowe oczy. Mój Obserwator położył na moich ramionach ręce.
- Nie ukrywaj się.
Dygocząc, podwinęłam delikatnie rąbek koszulki. Nie chciałam tego robić, ale im szybciej się przemogę, tym szybciej będę miała to za sobą. A Cień nie odejdzie. Był samotny i smutny.
Ja też taka byłam.
Nie potrafiłam rozszyfrować jego spojrzenia. W końcu jednak schwycił moje dłonie i pozwolił koszulce opaść. Pogłaskał mnie po policzku, schylił się i pocałował mnie.
- Jesteś piękna, nie musisz się tego wstydzić.
Czy aby na pewno?
W tej chwili nie czułam się tak, jakbym nie miała nic do ukrycia.
Dodaj komentarz