Światłocień
Rozdział 6
Gdy wróciliśmy do naszego nowego, niewielkiego dwupokojowego mieszkanka, niemal od razu skierowałam się do łazienki.
Zatkałam odpływ w niezbyt imponującej wannie i odkręciłam kurki, aby napuścić do niej wody.
Wanna była koronnym powodem, dla którego zdecydowaliśmy się na to lokum. Innym było to, że Marek miał blisko do jednostki.
Wsypałam lawendową sól do kąpieli, rozpuściłam ją kilkoma ruchami ręki, a następnie rozebrałam się.
Stanęłam przed dużym lustrem naprzeciw wanny. W pomieszczeniu zaczęła unosić się para.
Wlepiłam spojrzenie w odbicie. Nie podobało mi się to, co widziałam.
Paski wyblakłych rozstępów znaczyły moje biodra oraz uda. Piersi, niegdyś krągłe, sterczące zadziornie do przodu, teraz leżały nieco oklapnięte, jakby spuszczono z nich powietrze. I tutaj pozostały wyblakłe blizny, przez co skóra nie była już tak jędrna i elastyczna.
Musnęłam palcem sterczący różowy sutek. Czułam wewnętrzny ból, który nie był w stanie zapełnić tej pustki, która ziała w mojej piersi.
Palce powędrowały do cienkiej linii na skraju brzucha, ostatnie dobitne świadectwo, iż nasz mały cud istniał – nie był tylko wytworem chorej wyobraźni.
Odetchnęłam drżącym haustem, mając wrażenie, że się duszę.
Zaciskając usta, odwróciłam się plecami do lustra, a następnie weszłam do napełniającej się wodą wanny.
Pozwoliłam, aby pachnąca woda otuliła moje ciało. Chciałam skraść jej ciepło, które rozgrzałoby moje ręce oraz stopy.
Otuliłam ramionami podciągnięte pod brodę kolana, patrząc na bąble powietrza wirujące na dnie.
*
Zaciskałam rączki na szklanej kuli. W środku tańczyła balerina, wyrzucając wysoko jedną nóżkę. Wokół niej mienił się kolorowy pył. Gdy obracałam kulę pod światło nocnej lampki niemal widziałam, jak porusza się. Kręci dookoła w rozmigotanym światełku.
Wydawała mi się tak strasznie sama. Tańczyła dla siebie, odganiając smutki. Nie miała z kim porozmawiać. Miała tylko mnie.
Usłyszałam kroki za drzwiami. Z bijącym szybko serduszkiem wrzuciłam kulę pod poduszkę, chciałam ją schować, aby potwory nie odnalazły jej przy mnie. Ochronię ją przed nimi.
Zgasiłam lampkę, następnie schowałam się pod kołdrą, naciągając ją na głowę.
Drżałam mocno, gdy kroki ucichły pod drzwiami.
Oddychałam szybko, zbyt głośno, dlatego zakryłam usta oraz nos rączkami, mając nadzieję, że potwór mnie nie usłyszy. Może udało mi się schować na czas?
Zacisnęłam mocno powieki.
Ciche skrzypienie przekręcanej klamki. Szurnięcie butów o dywan. Cisza.
Proszę, nie znajdź mnie, proszę, mnie tu nie ma, nie patrz tutaj. Okrywa mnie Magiczna Kołdra, nic nie widać, nie ma mnie, nie ma mnie, nie ma mnie.
Chciałam płakać, ale nie mogłam, bo potwór na pewno to usłyszy. Czułam pod karkiem okrągłą kulę. Tancereczka również się bała. Słyszałam jej cichy płacz, płakała za nas obie.
Kroki, coraz bliżej mojego Magicznego Zakątka. Jęk materaca. Znieruchomiałam, zaciskając mocniej palce na ustach.
Kołdra zniknęła, ale nie chciałam patrzeć. Może, jak nie otworzę oczu, to potwór mnie nie zobaczy?
Serce waliło mi w piersi, słyszałam jego gwałtowny stukot w uszach. Krew napłynęła mi do głowy, znałam to uczucie.
- Czemu ssssię chowassssz?
Zapłakałam. Znalazł mnie, zobaczył mnie, nie uciekłam, nie zniknęłam.
Szponiaste ręce przeczesały skołtunione włosy, nie patrzyłam, nie mogłam. Chciałam zniknąć.
- Zawsssze cię znajdę, myssszko, zawsssze, zawsssze – syczał Potwór.
Stał się prawdziwy, a więc i ja byłam prawdziwa.
Pazury dotknęły moich rączek, odciągnęły je od twarzy.
- Sssspójrz na mnie.
Zażądał cichym głosem, znacznie bardziej przerażającym, jakby miał krzyczeć.
Pokręciłam przecząco głową, zaciskając jeszcze mocniej powieki, czułam, jak kącikami płynął łzy.
Pazury dotknęły mojego ramienia, wbiły się w skórę, przesunął je niżej, dotknął wystającej spod kołdry nogi. Drapał od kostki, przez łydkę, do kolana. Zatrzymał się na udzie, zacisnął mocniej uchwyt i wdarł się między nogi.
Nie umiałam krzyczeć, chociaż bardzo chciałam. Uratuję Tancerkę, nie zdradzę jej, chociaż drżała pod poduszką.
- Patrz na mnie!
Warknął, a ja otworzyłam oczy i spojrzałam na jego wielką sylwetkę. Miał bardzo długie ręce i nogi, był chudy, niczym gałąź drzewa. W ciemnościach lśniły pomarańczowe ślepia. Uśmiechał się wesoło, szczerząc ostre kły.
W kąciku, tuż za nim, nieopodal uchylonych drzwi, poza smugą światła, dostrzegłam małego chłopczyka. Kulił się w sobie, chował jasną głowę pomiędzy nogami, bujał się w przód i w tył.
Potwór drapnął mocniej, rozsuwając moje nogi. Pisnęłam zduszonym głosem.
- Jesteśśśś moja, patrz co ze mną robissssz, myssszko – wysyczał, gdy przygniótł mnie swoim chudym, patykowatym ciałem. Nad jego ramieniem dostrzegłam błyszczące w półmroku czarne oczy chłopca.
Patrzył na nas, ale nie potrafił mi pomóc.
Dobrze, pomogę nam sama. Nie pisnę, nie pisnę, Potwór w końcu pójdzie, potwór zniknie.
Wgniatał mnie w łóżko, zatapiałam się mocniej w materac, widziałam kątem oka jego rękę, lśniło coś na niej srebrzyście. Stęknęłam, miałam wrażenie, że łamie mi kości.
Boli, boli, boli! Nie mogę krzyczeć, inaczej ich zobaczy, nie mogę krzyczeć.
Patrzyła na mnie ze srebrnej tarczy zegarka Myszki Miki, cichy chłopczyk w kącie.
Tancerka szamotała się pod poduszką.
Boli, boli!
Ale potwór dalej mnie gniótł, chciał, bym stopiła się z materacem, sapał przy tym, jakby bardzo się męczył, a gdy myślałam, że więcej nie wytrzymam, ogień zalał mój brzuch, Potwór się palił i śmiał, śmiał, śmiał, a ja zniknęłam pod materacem.
Zaczęłam krzyczeć. Tancerka zaczęła krzyczeć. Chłopiec patrzył.
Zdradziliśmy się, Potwór i ich połknie, spali.
*
Poczułam w ustach miedziany posmak krwi. Kolano mnie szczypało.
Ktoś szarpnął mnie za ramię.
- Zośka! Zalałaś łazienkę! Zasnęłaś – krzyczał Marek.
Jezu, co znowu?
Spojrzałam na niego zbita z tropu. Faktycznie, woda przelewała się przez brzegi wanny, lała się na kafelki tworząc swój mały ocean w małym półświatku.
Marek wsadził rękę do wody i szarpnięciem za łańcuszek wyciągnął korek. Woda zaczęła spływać.
Rzucił kilka ręczników na podłogę.
- Przepraszam, nie chciałam, to chyba przez to uderzenie w głowę – mruknęłam.
Zakryłam się ramionami, Marek spojrzał na mnie, jakby z wyrzutem. Westchnął, a potem pokręcił głową. Przeczesał palcami ciemne włosy.
- To nic, to tylko woda. Wychodź już, połóż się do łóżka.
Nie ruszyłam się z miejsca, patrzyłam na niego wyczekująco. Wyglądał, jakby coś chciał powiedzieć. Otworzył usta, ale rozmyślił się, pokręcił głową i wyszedł bez słowa.
Patrzyłam, jak woda spływa do odpływu, a płynąca coraz wolniej z kolana krew miesza się z nią.
Śpiąc ugryzłam się.
Pierwszy raz od dawna zapłakałam bezradnie.
Dodaj komentarz