Światłocień
Rozdział 5
Mój skołowany umysł w końcu się odnalazł. Otworzyłam oczy. Leżałam na białej kanapie. Gdzieś w tle leciała muzyka. Czułam drżenie basów.
Ktoś głaskał mnie po włosach.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze, czując, jak moja klatka piersiowa unosi się ku górze.
Patrzyłam na biały sufit, próbując zrozumieć, co się stało.
Resztki niepokojącego snu oblepiały mnie, niczym miód, nie mogłam się go pozbyć.
Gdy mrugałam, pod powiekami stawały mi urywki szaleńczych scen.
Przekręciłam głowę, aby zobaczyć, kto koło mnie siedzi.
Luśka.
Wpatrywała się we mnie tymi fiołkowymi oczami. Widząc, że się ocknęłam, uśmiechnęła się smutno.
- Co się stało?
Wychrypiałam, czując suchość w gardle. Odkaszlnęłam, chcąc pozbyć się nieprzyjemnego drapania w przełyku.
Lucyna sięgnęła po szklankę stojącą na szklanym stoliku. Podała mi ją, gdy tylko dźwignęłam się na łokciach, aby usiąść.
Oparłam się ciężko o ścianę. Drżące palce owinęły się wokół szklanki wypełnionej wodą. Ciesz zadrżała, niemal się nie przelewając.
Upiłam łyk, a wilgoć rozlała się na moim języku. Czułam ulgę na spierzchniętych ustach.
Miałam wrażenie, jakbym bardzo długo spała. Otumaniony umysł przyjmował wszystko w zwolnionym tempie.
Lucyna milczała. A to nie było normalne, ponieważ ta kobieta ciągle gada. Paple, niczym przekupka na targu.
Zmarszczyłam brwi.
Coś świtało mi w głowie, przerażało, ale przede wszystkim czułam pustkę.
Nie wiedziałam, czy chcę się z tym zmierzyć, bo mina Luśki była nietęga.
Patrzyła na mnie w skupieniu, załamując ręce.
- Tak mi przykro, Zosiu - zaczęła.
Spojrzałam na nią, nic nie rozumiejąc. O co jej chodziło, dlaczego jej przykro?
Sceny ze snów, bo to musiały być one, odchodziły w niepamięć. Już nie pamiętałam, co mnie w nich przerażało, pozostało jedynie wrażenie uczuć, które mi w nich towarzyszyły. Znajdowały się za grubą kamienną ścianą.
Rozejrzałam się jeszcze raz po niewielkim pomieszczeniu. Było ciemno, a ta ciemność sprawiła, że coś drgnęło niespokojnie w moim wnętrzu. To coś, co masz na końcu języka, ale za cholerę nie możesz sobie przypomnieć, o co ci chodzi.
- Dlaczego miałoby być ci przykro? - Spytałam, bo najwyraźniej tego oczekiwała. Chyba.
Tym razem to ona się zdziwiła. Zrobiła wielkie oczy, a potem westchnęła.
Dlaczego była taka poważna? Gdzie był Marek? Dlaczego jestem w tym pokoju?
- Co ja tu robię? - wyrzuciłam z siebie, odstawiając szklankę na stolik. Lucyna zrobiła mi miejsce.
- Zemdlałaś.
Zemdlałam? Ale dlaczego? Chociaż to by wyjaśniało dziurę w pamięci. Zaraz, co pamiętałam ostatnie?
Przyszliśmy do Luśki w odwiedziny. Marek wyszedł z Olkiem podziwiać jego nowy motor.
Luśka poszła włożyć kwiaty do wazonu, rozmawiałam... z kim rozmawiałam? Pamiętałam te czarne oczy wpatrujące się we mnie, lekki uśmieszek na jego twarzy, gdy podawał mi paskudną, mocną whisky...
Ale co było potem? Kibel, tak, byłam w kiblu, muzyka była taka przytłumiona... Jakiś koleś chciał się ze mną witać, współczucie w oczach Luśki.
Była jeszcze łazienka.
Myśl o tym wywołała we mnie mdłości. Nagle sobie przypomniałam.
Marek nurkujący między uda urodziwej ognistowłosej anielicy, jej spokojny uśmiech, gdy spojrzała na mnie szarymi oczami.
Było mi niedobrze. Żołądek skurczył się w spazmie, z trudem powstrzymałam odruch wymiotny, w ustach poczułam kwas żółci.
- On tu dalej jest? - wyszeptałam, rozumiejąc chyba, dlaczego Lucyna patrzy na mnie tak niespokojnie.
- Tak, za drzwiami. Chciał tu wejść, ale pomyślałam, że wolałabyś najpierw dojść do siebie... Wiesz, uderzyłaś się w głowę – zamilkła, jakby niepewna, czy zadać nurtujące ją pytanie. - Pokłóciliście się?
Och, chyba jednak źle zrozumiałam jej współczucie. Myślałam, że wiedziała, co on robi tam w tej łazience.
Chyba, że coś mi się przyśniło. Co było w tej whisky?
- Ja..., nie wiem. Chyba wrócę już do domu, mam nadzieję, że rozumiesz...
Lucyna zerwała się z łóżka, gdy tylko wstałam.
- Tak, oczywiście. To była dla was wielka tragedia... Może to było za wcześnie. Nie przejmuj się, odprowadzę was.
Przycisnęłam dłoń do piersi. Tak, zdecydowanie mówiła o czym innym.
Wyszłyśmy z pokoju. Na krześle w holu siedział Marek. Zupełnie ubrany.
Gdy mnie dostrzegł zerwał się z siedzenia i podszedł do mnie szybko.
Nie widziałam na jego twarzy żadnych wyrzutów sumienia. Tylko troskę. Patrzył na mnie tymi niebieskimi oczami, martwił się.
Schwycił moje dłonie, zaczął je masować.
- Wszystko dobrze, Zosiu? Strasznie nas przestraszyłaś, gdy wróciłem z Olkiem Lucyna powiedziała, że odpłynęłaś. Chcesz wracać do domu?
Mruknęłam. Słuchałam go, ale nie rozumiałam. Co tu się, do cholery jasnej, wyprawiało?
Czy to szaleństwo? Zaczęłam zsuwać się ku przepaści? Myślałam, że zaczęłam wychodzić na prostą.
Patrzyłam na niego, szukałam w nim fałszu, ale nic takiego się nie doszukałam.
Ruszyliśmy do wyjścia. Gdy Lucyna zamykała za nami drzwi, tuż za nią, w przejściu do salonu, dostrzegłam Michaela. Patrzył na mnie.
I uśmiechał się z zadowoleniem.
Dodaj komentarz